- Jestem Jimmy,
słoneczko – poprawia mnie, jakby imię robiło z niego człowieka. W moich oczach
nie ewoluuje. Wciąż pozostaje tą samą bestią, co wcześniej.
- Wypuść mnie
– powtarzam łamiącym się głosem, wbijając paznokcie w skórę dłoni. Pragnę
poczuć ból fizyczny, bo to coś ludzkiego, a brak mi wszystkiego, co ludzkie.
Szumi mi w głowie, chcę zasnąć, zapomnieć, że on tutaj jest, że ja tutaj
jestem. Poddaję się nerwowym reakcjom organizmu, drżę i pocę się, oddycham z
trudem. Przez dosłownie sekundę udaje mi się skupić na pulsującym bólu pod
czaszką i jest to nadzwyczajnie uśmierzające. Zrobiłabym to drugi raz, ale nie
potrafię, więc znów zostaje mi mętlik, bałagan, syf.
Próbuję
odczytać z jego twarzy o czym myśli, lecz zamiast odpowiedzi dostaję tylko
więcej pytań. Zbliża się do mnie i wiem, że to nie oznacza nic dobrego.
Instynkt samozachowawczy każe mi uciekać, ale nie mam gdzie, więc tylko kulę
się bardziej pod ścianą, zupełnie jakbym chciała w nią wsiąknąć. Chcę. Chcę
wsiąknąć w tą ścianę, w podłogę, w sufit. Chcę przedostać się gdziekolwiek
indziej, bo tam będzie światło, nadzieja. Tutaj wszystko mnie rozprasza,
począwszy od chłodu, a na fakturze podłogi kończąc. Czuję jak moja przestrzeń
osobista zostaje naruszona przez obce ciało: dłonie przecinają powietrze
gładko, bez żadnego problemu, a za nimi pojawiają się stopy, klatka piersiowa,
twarz.
Pachnie miętą.
Przypomina mi ziołowe herbaty, które namiętnie pijam wieczorami i automatycznie
zaczynam pałać do nich nienawiścią. Kręci mi się w głowie od tego zapachu, bo w
normalnych okolicznościach byłabym nim zachwycona, a teraz stać mnie tylko na
niechęć i wrogość. Ta wzmaga się w momencie, w którym mężczyzna pochyla się do
przodu i łapie mnie za ramię. Zamieram, a on mnie wącha. Przykłada nos do moich
włosów i wciąga powietrze do płuc.
Zostaw mnie.
Zostaw mnie.
Zostaw mnie.
Kłębiące
się myśli uniemożliwiają mi poruszenie. Mój umysł i ciało są jednością,
zupełnie nad nimi nie panuję. Jestem więźniem samej siebie i nie mogę wyrwać
się ani sobie, ani jemu. Krzyk grzęźnie mi w gardle, a wraz z nim zbiera mi się
na wymioty. Udaje mi się je powstrzymać, ale za nimi przychodzi szloch, który w
końcu przerywa ciszę. To z kolei sprawia, że wszystkie filary utrzymujące mnie
w relatywnie dobrym stanie psychicznym pękają. Zaczynam się szarpać, wyrywać,
krzyczeć i gryźć. Kopię go w piszczele, rzucam się jak przy napadzie
padaczkowym i wydaję z siebie dźwięki, o których istnieniu nie miałam wcześniej
pojęcia. Nie ma znaczenia, że próbując mnie przytrzymać, wyrywa mi z głowy całe
pukle włosów. Nie liczę się z zadrapaniami i siniakami. Muszę stąd uciekać.
Szybko. Teraz. Natychmiast.
- Przestań się ruszać, dziwko! –
syczy przez zęby. Rośnie w moich oczach, pęcznieje mu w oczach zło i chęć
zniszczenia mnie na drobne kawałki.
Bije
mnie. Najpierw otwartą dłonią po twarzy, później zaciśniętą pięścią w brzuch. Zanim
zdążę zareagować, trzyma już w dłoni kawałek drewna. Nie obchodzi mnie skąd go
wziął ani od czego pochodzi. Ważne, że ciosy w moich kierunku stają się
gwałtowniejsze, bardziej agresywne. Jest mi słabo. Ból odbiera mi zmysły:
wyłącza na dźwięki, otacza ciemnością. Nie ma mnie.
***
Zdaję
sobie sprawę z tego, co się dzieje, dlatego nawet nie próbuję unosić powiek.
Muszę zacisnąć zęby, żeby nie krzyknąć. Boli mnie całe ciało i nie wiem czy
przyczyna leży w uderzeniach, które zaserwował mi zanim zemdlałam, czy w nim,
wchodzącym we mnie brutalnie. Zadowala się moim ciałem, bierze co tylko mu się
podoba. Nie mogę zareagować; zżera mnie bezsilność, bo jestem zbyt zmęczona,
zbyt rozbita, by choćby powiedzieć nie.
Błądzi
gorącymi, spoconymi dłońmi po moim brzuchu i piersiach. Pozostawia czerwone
pręgi na obojczykach i dobiera się do pośladków, przyciskając się do mnie
mocniej. Dyszy mi do ucha. Ten dźwięk nie ustaje. Krąży w mojej głowie jak
słońce po swojej orbicie, nawet kiedy mężczyzna milknie ostatecznie, dochodząc
w moim wnętrzu. Nagły spazm uniemożliwia mi nabranie do płuc powietrza,
jednocześnie uświadamiając tego skurwysyna, że jestem przytomna.
Wychodzi ze
mnie bez słowa. Nie patrzy na mnie, opuszczając piwnicę. Dwa razy upewnia się,
że zamknął drzwi. Leżę w bezruchu, z dłońmi na swojej szyi. Chcę zacisnąć na
niej palce, udusić się w tym momencie i nie myśleć o tym, co właśnie się stało.
Nie czuję się na siłach, by wstać, dlatego wymiotuje tuż obok siebie, w tym
samym czasie płacząc i przeklinając. Kulę się w sobie, chowam głowę między
kolanami i tracę zmysły
Jestem ofiarą
porywacza. Jestem ofiarą gwałciciela. Jestem ofiarą przebrzydłego sadysty. Nie
mogę znieść żadnej z tych myśli ani tym bardziej świadomości, że nie są wcale
wytworem mojej wyobraźni, tylko rzeczywistością, spowijającą mnie tu i teraz. Chcę
wyrwać swoje wnętrze z tego brudnego ciała i wysłać je jak najdalej stąd.
Patrzę na swoje obolałe dłonie, dotykam nimi twarzy, szyi, klatki piersiowej,
brzucha, bioder, ud, kolan, łydek, stóp. Dotykam wszystkiego, co mogę dotknąć,
co od tej pory jest jego, a nie moje. Zniszczył mnie.
Czy można
zwalczyć zło, które nie pochodzi od nas? Czy człowiek jest w stanie wpłynąć na
cudze czyny, dobrać się do ich początków i odciąć przewody? Jak ja mam się
trzymać jako jedność, skoro jest mnie teraz tyle tysięcy?
Przeklinam
Jimmy’ego. Następne kilka godzin przemija na naprzemiennym wyzywaniu go,
nienawidzeniu i maltretowaniu przedramion paznokciami. Przekonuję się, że wciąż
żyję. Ból nigdy nie jest na tyle otępiający, by go nie czuć. Co jakiś czas
wymiotuję, a kiedy nie w żołądku niczego, co można byłoby zwrócić, wypluwam z
siebie żółć, ślinę i żołądek sam w sobie. Nie wiem czy bardziej chcę uciec
stąd, czy z mojej głowy. Wszędzie jest źle, wszystko zrzuca na mnie cierpienie.
Przeraża mnie nawet płytkość własnego oddechu. Nabranie do płuc powietrza jest
szczytem wszelkich moich umiejętności. Zepsułam się.
Myślę o Jenny.
Gryzę ręce z bólu, wyję bezgłośnie i próbuję przywołać ją do siebie
wspomnieniami. Widzę jak przesuwa swoją drobną dłonią po moim policzku i
przekonuje mnie, że jest doskonałą kucharką, mimo że obie doskonale zdajemy
sobie sprawę, że jajecznica to wszystko, na co ją stać. Później całuje mnie w
usta, popycha w stronę łóżka i szepce do ucha, że będę mogła jej smakować aż
zdrętwieje mi język. Siada mi na biodrach i krzyżując moje szczupłe nadgarstki,
pochyla się nade mną, by złożyć delikatny pocałunek na grdyce, a następnie linii
szczęki. Obcałowuje każdy dostępny skrawek mojej skóry, na sam koniec
pozostawiając wargi, do których przylega ściśle.
Wypełniam się
tym wspomnieniem. Pozwalam by jej chrapliwy od podniecenia głos całkowicie
wyeliminował szumiące rury i moje wściekle bijące serce. Chcę, by zabrał mnie
do zupełnie innego świata, gdzie nie ma złych ludzi, brudnych ciał i zapachu
stęchlizny. Uspokaja mnie wyimaginowany dotyk na podbrzuszu, wyimaginowane wytrzymasz, dasz sobie radę,
wyimaginowany uśmiech, wyimaginowane kocham
Cię.
Opuszkami
palców przesuwam po najbardziej obolałych częściach ciała. Nie mogę zobaczyć
jak wyglądam, zdaję się na dotyk. Najgorzej ma się mój brzuch i głowa. Twarz
mam pokrytą we krwi. Zaschnięta posoka pokrywa mi włosy, lewy policzek, wargi.
Czy można przywyknąć do bólu i nienawiści? Czy dokonanie tego oznaczać będzie równe
wyniszczenie, co u naszego oprawcy?
Przeraża mnie
ciemność, bo odnajduję w niej cały mój strach. Jest namacalny, zepsuty, skisły.
Nie widzę go, ale się nim dławię. Moje gardło pokryte jest przerażeniem, ściska
je i uniemożliwia mi szloch. Bez łez płaczę i ubolewam. Niszczę wszystko, co
budowałam przez lata. Te dłonie w mroku zaciskające się na moich ramionach,
wysysające ze mnie wszelkie chęci do dalszej walki. Wymiotuję własną
niemożnością do zadbania o siebie, swoją głupotą i lekkomyślnością, swoją
naiwnością, idiotyzmem.
- W co Ty się
wpakowałaś, mała? – szepcę do samej siebie, udając że to Jenny. Gryzę lewe
przedramię i tłumię w nim jęk, płacz, krzyk. Rozpacz wylewa się ze mnie każdym
otworem.
Trzeba było długo czekać, ale moje życie jest w kawałkach. Pisanie i składanie go w jedną całość to trudne zadanie.
Yeess. Jestem pierwsza;)
OdpowiedzUsuńNo co tu dużo pisać. Widzę tekst poprzetykany co wyraz emocjami. Dłuugo czekałam na cz.3 i cieszę się, że taki suprajz przed świętami;)
Dałam linka mojej koleżance z kl i oczywiście też była zachwycona, bo odczuła wszystko to, co myślę, próbowałaś przekazać. Ja z resztą też.
Czekam baaardzo niecierpliwie na nexta, łataj życie szybciutko.
Pozdrawiam gorąco, Lara ;3
Fantastyczny rozdział... z każdym następnym zdaniem moje ciało zaczęło drżeć, a serce przyśpieszało... na prawdę masz talent w opisywaniu uczuć, tak, że czytelnik czuję je na sobie. :) Pozdrawiam, Bunko.
OdpowiedzUsuńPochłaniałam ten rozdział bardzo szybko, niestety nie trwało to długo, bo opko jest krótkie. Za krótkie jak dla mnie... Chcę więcej, pragnę wiedzieć jak to się dalej potoczy i czy w końcu jakieś światełko w tunelu zapali się dla naszej bohaterki. Weny. ;*
OdpowiedzUsuńWiesz, zazwyczaj jest tak, że nudzą mnie opowiadania, w których dialogów jest jak na lekarstwo. Ten rozdział to głównie opisy, a mogłoby być ich więcej. I i tak bym się nie nudziła. Uwielbiam, gdy pisarz zwraca uwagę na uczucia i emocje, gloryfikuje szczegóły. I sam motyw też mi się podoba. Brutalni mężczyźni to dobry materiał na opowiadanie. Coś o tym wiem, heh.
OdpowiedzUsuńKończę może ten komentarz, bo pewnie niezbyt składny i logiczny mi wyszedł.
Lara była pierwsza, ja jestem ostatni ale to chyba nie ma większego znaczenia skoro oboje czytamy ten sam rozdział...? A co to za rozdział? Dialogów znowu właściwie nie ma, są za to opisy mentalnego chaosu. Chaosu który oddajesz w bardzo realistyczny sposób łącząc go jednocześnie z tworzeniem postaci Jimmy'ego. Jimmy aniołem nie jest i w mojej opinii sytuacja jaką tu przedstawiłaś potrafiłaby złamać nie jednego "osadzonego"
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Głupio mi jest napisać jak bardzo tekst mi się podoba, gdy jest on stekiem cierpienia. Ale wciąż, jestem pełna podziwu dla sposobu w jaki to wszystko opisujesz. Emocje aż wylewają się pomiędzy zdaniami, a ja właśnie na to liczę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)